Kolęda na Lodowe Gody
Mary Kirby (tłum. Artur Cnotalski)
Faye zwisała, nieważka i wyzwolona z ciała, obserwując odległe splątane światła aktywnych umysłów w całym Bastionie. Cyfranci tacy jak ona nasłuchiwali przychodzących wiadomości, analizowali liczby i organizowali dane w archiwa. Czasem byli połączeni z freelancerami i Gwardzistami, którzy śmigali w javelinach z dużą prędkością przez zimne, nocne niebo. Miała wrażenie, że cała sytuacja jest dziwnie znajoma. Wiedziała, że robiła to, zanim weszła do Cenotafu, ale nie przychodziło jej do głowy, dlaczego miałaby to robić, ani czego właściwie szukała w ciemności. Czuła się tak, jakby ktoś inny robił to wcześniej za nią.
Faye odwróciła się od świateł i wsłuchała w Bramę, dochodzące z niej szepty i pomrukiwania narzędzi Twórców wykonujących dziwną, niezrozumiałą pracę oraz odległe nuty Hymnu Stworzenia, które pobrzmiewały w tle. Gdzieś tam, w najcichszym zakątku ciemności, znajdowały się one – wiedziała to. Ślady, jak odciski w schnącym błocie, pozostawione gdzieś w tej przestrzeni przez jej myśli. Jej umysł. Jej wspomnienia. Gdyby tylko była w stanie odpowiednio się wsłuchać…
Inny dźwięk, głośniejszy, rezonujący i niosący ze sobą żądanie – przebił się przez jej koncentrację.
„Co?”. Naprężyła się. Dźwięk się powtórzył, a Faye skupiła się na nim.
Ktoś w okolicy śpiewał kolędę na Lodowe Gody. Głośno. Osoba ta nie przejmowała się tempem, rytmem ani melodią. Jedynym, co pozwoliło Faye rozpoznać w przyśpiewce kolędę, był powtarzający się refren: „Lodowe chłody! Lodowe Gody!”.
Przesunęła się po niciach świadomości do swojego ciała, otworzyła oczy i westchnęła. Świat odbudował się dookoła niej, przyjmując formę pomieszczenia wzmacniaczowego tragarza, w którym dwóm osobom było już ciężko stanąć obok siebie. Pomieszczenie było teraz obwieszone łańcuchami kolorowych światełek, które błyszczały w półmroku i rzucały plamy barw na pobliskie ściany oraz nisko zawieszony, przerdzewiały sufit.
Faye wyłączyła wzmacniacz i wydostała się z krzesła. Ktoś pokrył je papierowymi płatkami śniegu, gdy była podłączona. Oczywiście. Śpiew, jeśli w ogóle można było tak nazwać to zjawisko, dochodził z poziomu niżej, gdzie znajdowała się ładownia.
Podążając tropem papierowych dekoracji i pozbawionego rytmu śpiewu, dotarła do kuchni. Obeszła stół, przesunęła kilka zapomnianych śniadań Haluka, a następnie ruszyła wąskimi schodami, by znaleźć mechanika w jego warsztacie, też ozdobionym kolorowymi światełkami i papierowymi płatkami śniegu. Mężczyzna pracował nad swoim pancerzem i zawodził, ile miał sił w płucach. Jego javelin był – co zaskakujące – pozbawiony dekoracji na Lodowe Gody, jednak głośny były Freelancer, który, od kiedy go znała, nigdy nie miał na sobie koszuli, miał na głowie zrobioną na drutach czapkę z olbrzymim pomponem w barwie freelancerskiej żółci. Był to jedyny znak, że zarejestrował, iż nadeszła zima.
– Coś tam, coś tam, gdy lód jest na ziemi, Szramy i skorpiony nie szumią wśród zieleni, i coś tam, coś tam, lodowe chłody! Lodowe Gody!
Haluk wykonał drobny taniec, odłożył szczypce i chwycił śrubokręt.
– Haluk. – Faye skrzyżowała ramiona w oczekiwaniu.
Mężczyzna powoli spojrzał na nią znad javelina.
– Hej, wróciłaś! Jak ci się podobają dekoracje? – Wskazał śrubokrętem rozrzucone po ładowni ozdoby i uśmiechnął się szeroko.
– Są bardzo… – Faye zawahała się, nie wiedząc, czy ważniejsza jest ich przyjaźń, czy jej estetyczne odczucia. W końcu obie strony tego konfliktu zawarły rozejm. – …świąteczne. Sam zrobiłeś te płatki?
– No… większość z nich. Być może poprosiłem nowego, by trochę pomógł. – Odłożył swoje narzędzia i oparł się o warsztat, by odciążyć chorą nogę. – Za bardzo hałasowałem?
Faye westchnęła.
– Problemem nie była głośność, a jakość.
– Chcesz powiedzieć, że mój śpiew jest niedoskonały? – Haluk przybrał wyraz przerysowanego zaskoczenia.
– Mógłbyś chociaż nauczyć się słów. Albo melodii. Albo jakiegokolwiek fragmentu tej piosenki.
– Krytyczka – zaśmiał się Haluk. – Dobrze więc, rozumiem. Postaram się być ciszej. – Spojrzał gdzieś w dal i westchnął. – Wiesz, że na Mokradłach Lodowe Gody wyglądają zupełnie inaczej, nie?
Faye oczywiście to wiedziała. Haluk mówił jej o tym już kilka razy.
– Tak, to wielkie, poważne spojrzenie na przeszły rok. I dużo przygotowań, by zmierzyć się z przyszłością.
Zaśmiał się krótko.
– Nie kolęduje się tam przesadnie, wiesz? Więc… masz jakieś plany?
– Cóż… – urwała.
Była pewna, że ją sprawdza. Od kiedy uciszyli Cenotaf, jej umysł błądził. Albo rzeczywistość błądziła – nie zawsze potrafiła to rozróżnić. Widziała, jak Haluk z niepowodzeniem ukrywa swoją troskę; jak sprawdza czy wie, jaki jest dzień, który mamy rok czy jak ma na imię. Spróbowała przypomnieć sobie, co robiła w poprzednie święta, i poczuła w sercu dziwne ukłucie.
– Mam przygotowane taśmy z tegorocznym świątecznym odcinkiem Gwardii Świtu. Odkładałam je na właściwą chwilę.
Przez twarz Haluka przepłynęła cała fala emocji, które walczyły ze sobą o miejsce. Ostatecznie rozbawienie, przerażenie i… zaskoczenie przepchały się przez pozostałe i okopały na swoich pozycjach.
– Skąd je wytrzasnęłaś? Przecież nie puszczono tego jeszcze nawet w Ancjum.
Faye uśmiechnęła się szeroko. Długie miesiące czekała, by się tym pochwalić.
– Moja znajoma w ekipie produkcyjnej podesłała mi ten odcinek. Nagrali go wiele miesięcy temu i odłożyli na bok w oczekiwaniu na zmianę pogody. W końcu nigdy nie wiadomo, kiedy zaczną się Lodowe Gody. – Kontynuowałaby, ale Haluk zaczął bawić się swoją laską, co było jasnym sygnałem, że chciał wyjść. Zadała pytanie, choć z góry znała na nie odpowiedź: – Chcesz go ze mną posłuchać?
– Nie, dzięki – odpowiedź brzmiała niemal jak przeprosiny. Niemal. – Wkrótce będę ruszał. Możesz… – Zawahał się przez chwilę, bo wszystko, co zamierzał powiedzieć, było kłamstwem, które jednocześnie było potrzebne, by podtrzymać ich „umowę o przyjaźni”. –…opowiedzieć mi o tym później, co?
– Jasne – obiecała Faye, wiedząc, że nie ma szans, by kiedykolwiek to zrobiła.
Haluk pokiwał głową, ciesząc się, że ich umowa wciąż pozostaje w mocy, a jednocześnie nie jest zmuszony słuchać audycji, którą lubi Faye. Ruszył do kokpitu tragarza, zostawiając cyfrantkę samą. Faye wzięła głęboki wdech, ciesząc się ciszą. Przez chwilę wydawało jej się, że ciemna ładownia rozświetlona łańcuchami światełek zaczęła się rozpadać. Światło przelało się przez pęknięcia w świecie, tworząc wzór przypominający fale dźwięku, które odbiły się od ścian pomieszczenia.
Złudzenie trwało tylko chwilę. Silnik tragarza zakrztusił się, zakasłał i w końcu zaskoczył, a gdy ruszyły nogi machiny, ładownia zaczęła się bujać. Rzeczywistość powróciła wraz z rytmicznym grzmotem kroków i drżeniem całego kadłuba.
Herbata. Herbata jej pomoże. Faye ruszyła na górę, do kuchni, by nastawić czajnik. Wyciągnęła też swój odtwarzacz kaset z szafki i postawiła go na stole. Tragarz dotarł do celu, zanim herbata zdążyła się zaparzyć. W kabinie zapanowała cisza.
Faye nacisnęła przycisk odtwarzania.
Rozległa się muzyka, a Faye zaczęła nucić melodię, czekając, aż rozlegnie się głos narratora.
– Elitarni lancerzy Ancjum nie odpowiadają przed nikim… prócz cesarza. Pomiędzy mrokiem nocy a blaskiem dnia stoi Gwardia Świtu. Nadeszły Lodowe Gody. Co tym razem przyniosą naszym bohaterom zimne wiatry?
Faye pochyliła się do przodu, popijając herbatę, podczas gdy z głośników odtwarzacza dobiegł znajomy głos Walker, dowódczyni Gwardii Świtu.
– Zbierzcie się, freelancerzy. Mamy misję.
Faye zawsze wyobrażała sobie, że Walker wyglądała jak ponura, chodząca w javelinie wersja jej matki. Ciemna skóra i ciemne włosy, w całości wycięta ze stali. Do Walker dołączył nieznajomy głos.
– Członkowie Gwardii Świtu, jestem cyfrant Mirron.
Faye zesztywniała. Czemu dodawali nowego cyfranta? Cyfrantka Rada była w tym serialu od pięciu sezonów. To była zresztą ulubiona postać Faye. Zebrała się w sobie i przygotowała na zwroty akcji przygotowane na te szczególny odcinek.
– Jeżeli to będzie sen – wymamrotała pod nosem – wywalam tę taśmę prosto do wodospadu Tarsis.
Nowy cyfrant mówił dalej:
– Przybywam prosto z Corvusu, mam niezmiernie ważne informacje.
Nagle w tragarzu rozległ się głośny, rezonujący brzęk. Silnik w ładowni zajęczał boleśnie, opuszczając windę z dachu pojazdu. Faye skrzywiła się i zatrzymała taśmę.
Spojrzała przez barierkę do ładowni. Z windy zeszły dwa javeliny i wkroczyły do pomieszczenia, które, jak mogłaby stwierdzić każda poczytalna osoba, było za małe nawet dla jednego. Pierwszym z pancerzy był Łowca przyozdobiony różowymi płomieniami. Drugim – Śmigacz, na którym wymalowano coś przypominającego łuski piranyksa. Rozglądali się nerwowo po pomieszczeniu, przestępując z nogi na nogę i usiłując się ze sobą nie zderzyć i nie pozrywać dekoracji, które wisiały niebezpiecznie blisko ich głów. Śmigacz miał już na ramieniu papierową śnieżynkę, a gdy spróbował ją odkleić olbrzymimi metalowymi palcami, uderzył łokciem w klatkę piersiową Łowcy.
Haluk zakrzyknął ze szczytu schodów prowadzących do kokpitu:
– Dobra Freelancerzy, uwijajmy się z tym!
– Haluk – w tym jednym słowie Faye zawarła groźbę, że przerzuci przyjaciela przez barierkę, by zaoszczędzić mu potrzeby schodzenia po schodach.
Haluk zatrzymał się w połowie drogi przez kuchnię.
– Przepraszam, przepraszam, wyprowadzę ich na zewnątrz, żeby ci nie przeszkadzali.
Resztę drogi do ładowni pokonał błyskawicznie.
Faye wbiła wzrok w szafkę po przeciwnej stronie pomieszczenia, uderzając rytmicznie palcami w filiżankę.
– Nie rozsiadajcie się – zakrzyknął Haluk, a jego głos odbił się od ścian pomieszczenia. – Zakładam pancerz i wracamy na zewnątrz. Nie ma sensu przyglądać się trasie ze środka.
Następnym odgłosem, jaki dobiegł z ładowni, były stęki mężczyzny gramolącego się do swojego Kolosa oraz nerwowe szuranie stóp pozostałej dwójki. Donośny stukot pancerza Haluka wychodzącego z warsztatu oznaczał, że tym razem jego połączenie z Bramą było chociaż na tyle dobre, by był w stanie się ruszyć.
– Dobra. – Głos Haluka był przytłumiony przez jego hełm. – Kiedy się tam dostaniemy, pamiętajcie, by trzymać luźny szyk i być gotowym na wszystko. – Zrobił krótką pauzę. – O co chodzi, Verder?
Faye spojrzała w dół na trójkę lancerów.
Ciasna przestrzeń była wypełniona głównie masywnym Kolosem Haluka, teraz owiniętym łańcuchami światełek. Musiał je niechcący ściągnąć przy wychodzeniu z warsztatu. Łowca opuścił podniesioną dłoń i niezbyt pewnym altem wymamrotał przez hełm:
– Jak mam być gotowy na wszystko? To… dużo różnych rzeczy.
Przez chwilę znowu było cicho. Kiedy Haluk odezwał się wreszcie, Faye natychmiast zrozumiała, że to jego wersja dyplomatycznego tonu.
– Wiesz co? Popracujemy nad tym. No dalej, Ardsley przodem. – Wskazał głową na windę.
– Ja? – Głos dochodzący z pokrytego łuskami pancerza był lekko podirytowanym tenorem. – No dobra, miejmy to już za sobą.
Silnik windy ponownie ożył, jęcząc jeszcze bardziej niż poprzednio, tym razem obciążony trzema javelinami. Faye zamknęła oczy, licząc, że uda jej się wytłumić ten dźwięk. Cała konstrukcja tragarza zadrżała od stuku towarzyszącego zatrzymaniu windy na górze.
Zapadła cisza.
Faye odstawiła herbatę, która zdążyła już wystygnąć. Wzięła głęboki wdech i zatrzymała powietrze w płucach. Czekała. Haluk na pewno czegoś zapomniał. A nawet jeśli nie, któryś z freelancerów zaraz wróci, by skorzystać z toalety. Coś na pewno się stanie.
Kiedy cisza trwała nadal, kobieta wypuściła powietrze i włączyła odtwarzanie.
– …aby rozwiać obawy cesarza.
Nieodmiennie zmartwiony głos lancera Hawkinga urwał się w połowie zdania, gdy Faye zatrzymała znowu taśmę, czując nagły napływ irytacji. Coś jej umknęło. Cofnęła taśmę, a potem ponownie włączyła odtwarzanie.
Znów zabrzmiał znajomy motyw muzyczny.
– Elitarni lancerzy Ancjum nie odpowiadają przed nikim… prócz cesarza. Pomiędzy mrokiem nocy a blaskiem dnia stoi Gwardia Świtu. Nadeszły Lodowe Gody. Co tym razem przyniosą naszym bohaterom zimne wiatry?
Nowy cyfrant znowu zaczął się przedstawiać:
– Członkowie Gwardii Świtu…
Interkom tragarza ożył nagle, wyrzucając z siebie serię trzasków, a Faye cudem tylko powstrzymała się przed rzuceniem w niego filiżanką.
– Hej, Faye? – Dwukrotnie przefiltrowany głos Haluka brzmiał przepraszająco. – Przepraszam, że ci przeszkadzam. Możesz pójść do kokpitu i podkręcić nadajnik? Sygnał ciągle się nam rwie.
Z ciężkim westchnieniem Faye znowu zatrzymała taśmę, po czym wstała. Schody na drugim końcu kuchni prowadziły do ciasnego kokpitu. Ta część tragarza, bardziej niż jakikolwiek inny zakątek pojazdu, była królestwem Haluka i wyglądała, jakby wybuchły w niej Lodowe Gody. Na siedzeniu kierowcy Haluk zostawił stos niedokończonych płatków śniegu oraz pudełko srebrnych ozdób. Panel kontrolny zdobiły pluszowe koroksy i kolorowe światełka. Zrobiony na drutach szalik mierzący co najmniej cztery metry tkwił wciśnięty pod konsolę, a Faye nie chciała nawet myśleć, po co komu szalik tej długości. Czy Haluk planował nosić go na javelinie? Znalazła panel nadajnika i podkręciła wzmocnienie. Następnie odwróciła się w kierunku interkomu, na którym spoczywały wycięte papierowe koroksy.
Dźgnęła mocno przycisk nadawania, niemal uszkadzając sobie palec.
– Gotowe. – W jej głosie słychać było o wiele więcej irytacji, niż by tego chciała.
Interkom zatrzeszczał ponownie.
– Dzięki, Faye! Jeszcze raz przepraszam za kłopot.
Raz jeszcze spojrzała na panujący w kokpicie świąteczny chaos, po czym westchnęła z obrzydzeniem i zeszła do kuchni.
Spojrzała spode łba na odtwarzacz i raz jeszcze przewinęła taśmę. Potrzebowała więcej herbaty. I czegoś do zjedzenia. Czemu w ogóle chciała tego słuchać bez żadnych przekąsek? Nastawiła jeszcze raz czajnik i czekała, aż woda się zagotuje.
W panującej w kuchni ciszy zobaczyła wzory rysujące się na drzwiczkach szafek i podłodze, drgające w rytmie niesłyszalnego dźwięku. Faye zmrużyła oczy, by wzory zniknęły. Jeśli nie będzie na nie patrzyła, nie będzie też tego słyszeć, prawda? Wstrzymała oddech, ale obce nuty Hymnu Stworzenia dalej rozbrzmiewały w kuchni tragarza, wspinały się po jej nogach, pełzły wzdłuż kręgosłupa.
Czajnik zagwizdał głośno i wyłączył się. Faye otworzyła oczy i powoli wypuściła wstrzymywane dotąd powietrze. Wstała niepewnie, zrobiła sobie nową filiżankę herbaty i z przesadną ostrożnością zaniosła ją na stół. Na koniec wróciła na swoje miejsce, przez chwilę bojąc się, że może przeniknąć przez krzesło.
Nacisnęła przycisk odtwarzania.
Winda zaskrzypiała głośno, a Faye natychmiast zatrzymała odtwarzanie.
Haluk wprowadził swojego Kolosa do warsztatu, tupiąc głośno.
Faye wychyliła się przez barierkę i patrzyła, jak z trudem i czerwoną z wysiłku twarzą gramoli się z pancerza. W głowie zapaliła jej się lampka ostrzegawcza.
– Masz jakiś problem? – zapytała, a setka niewypowiedzianych gniewnych uwag wyschła, zanim dopłynęła do jej ust.
– Pancerz szwankuje. – Haluk pomachał wściekle na pustego Kolosa, który, jak oboje doskonale wiedzieli, działał doskonale. – Połączenie z Bramą pojawia się i znika. Kończyny zaczęły mi się blokować, a potem straciłem nadajnik. Powinienem znaleźć lepsze zastosowanie dla tej kupy złomu. – Chwycił swoją laskę i ruszył w górę schodów. – Możemy jej używać jako wieszaka, albo kosza na śmieci.
– Nadałby się na przycisk do papieru – rzuciła Faye, pamiętając o „umowie o przyjaźni”. Przyglądała się, jak jej współlokator wyładowuje swoje niezadowolenie, stawiając każdy krok tak mocno, jak tylko potrafił. Postanowiła okazać mu wsparcie, dodała więc: – Możemy też zasadzić w nim roślinki? Parę paprotek ożywiłoby wnętrze tragarza.
Haluk zarechotał i pokręcił głową.
– Cóż, spróbuję utrzymać kontakt radiowy z tymi dzieciakami. – Zatrzymał się na schodach, wyraźnie zmieszany. – Przepraszam… znowu. Za to ciągłe przerywanie. Jest mi naprawdę przykro.
– No, mam nadzieję.
– Jakoś ci to wynagrodzę! – krzyknął ze schodów. – Jak wrócimy do Fortu Tarsis, kupię ci te pierożki, które tak lubisz.
– Dwie porcje! – odkrzyknęła, po czym usiadła przy stole i wróciła do początku taśmy.
– Elitarni lancerzy Ancjum nie odpowiadają przed nikim… prócz cesarza. Pomiędzy mrokiem nocy a blaskiem dnia stoi Gwardia Świtu. Nadeszły Lodowe Gody. Co tym razem przyniosą naszym bohaterom zimne wiatry?
– Zbierzcie się, Freelancerzy…
Jak było do przewidzenia, silniki tragarza ożyły, a kabina zaczęła się bujać wraz z kolejnymi ruchami maszyny. Z ciężkim, przepełnionym frustracją westchnieniem Faye ponownie zatrzymała taśmę. Wbiła wzrok w podłogę i zaczęła w myślach ćwiczyć kłótnię, którą zamierzała rozpętać z Halukiem.
W podłodze otworzyły się pęknięcia, przez które do pomieszczenia wlało się światło. Było dziwne i zimne, a Faye wydawało się, że widzi poruszające się w nim kształty.
– Przepraszam Faye. – Gdy z interkomu dobiegł głos Haluka, wizja zniknęła. – Jakaś góra albo coś innego zakłóca sygnał radiowy. Szukam lepszego miejsca.
Ulga walczyła w jej głowie z rozdrażnieniem. Starcie zakończyło się remisem. Powoli, w skupieniu Faye wstała. Przeszła przez bujającą się kuchnię, weszła po schodach do kokpitu i podeszła do Haluka akurat w chwili, gdy ten zatrzymał tragarza. Gdy odłączył się od Bramy i przelał swoją świadomość z powrotem do ciała, Faye złapał pluszowego koroksa i rzuciła w niego tak mocno, jak tylko zdołała. Zabawka z piskiem uderzyła mężczyznę w pierś, po czym upadła na podłogę.
– Faye! – Haluk zaczął wstawać z fotela pilota z wymalowanym na twarzy wyrazem zaskoczenia. – Słuchaj, wynagrodzę ci to…
Gestem nakazała mu milczenie.
– Nie. Dość. – Wzięła głęboki wdech, by się uspokoić. – Czy chcesz, żebym skoordynowała… to co robicie?
– Nie, nie chcę cię kłopotać. – Trzeba przyznać, że kiedy Haluk uświadomił sobie, co tak właściwie powiedział, był wyraźnie zakłopotany. – To znaczy… bardziej.
Faye nabrała powietrza gotowa na niego warknąć, ale się powstrzymała.
– Żaden problem. Odpalę wzmacniacz.
Może nie pamiętała poprzednich świąt, ale te z pewnością zapamięta.
Haluk usiadł, wyraźnie spokojniejszy. Nachylił się do radia.
– Hej, wy tam, słyszycie mnie? Czekajcie chwilkę. Zaraz będziecie mieli cyfrantkę.
Faye wróciła do wzmacniacza i wspięła się do fotela. Uruchomiła połączenie i nitki jej świadomości wypełzły z ciała, a potem z zamkniętej kabiny tragarza, kolorowych światełek i papierowych ozdób i podążyły prosto w bezmiar Bramy. W ciemności widziała mrugające światełka Haluka ponownie łączącego się z tragarzem oraz dwójki młodych freelancerów w javelinach. Wyciągnęła do nich rękę i dotknęła ich, po czym wciągnęła do swojego umysłu. Chwilę później spoglądała na Bastion dwoma parami oczu i przyrządami optycznymi tragarza. Czuła niesioną wiatrem woń lodu i szron formujący się na poszyciu tragarza. Świat wydawał się być blisko, był taki rzeczywisty.
– Dobra, freelancerzy – oznajmiła. – Do roboty.
Przez Bramę rozległo się pozbawione melodii kolędowanie Haluka. Po chwili Faye wysłała mu słowa piosenki.
Szczególne podziękowania dla Johna Dombrowa, Ryana Cormiera, Cathleen Rootsaert, Jaya Watamaniuka i Karin Weekes.